Bieg 7 Dolin 2015 - mój pierwszy ultramaraton! (cz. 1)

September 14, 2015

Jakoś cały czas ciężko mi uwierzyć, że mogę tak o sobie powiedzieć - jestem ULTRASKĄ! Zrobiłam to!

11 godzin, 22 minuty i 23 sekundy - tyle czasu spędziłam na trasie Biegu 7 Dolin, który był jedną z ok. 20 imprez 6. PZU Festiwalu Biegowego


Pierwszy ultra-medal w kolekcji

Dla mnie był to pierwszy w życiu ultramaraton, ale już wiem, że nie ostatni. Choć 64km górskich ścieżek dały mi w kość (a raczej w mięśnie), już myślę o tym, by zrobić to jeszcze raz a może nawet dorzucić coś więcej w ciągu 2016 roku!

Chyba już milion razy chwaliłam Festiwal - no i niestety nie przestanę! Chociaż w tej relacji chcę też wspomnieć o pewnych niedociągnięciach czy niedogodnościach - może komuś pomoże to zaplanować swoją wyprawę na kolejny Festiwal a może Organizatorzy wezmą ten głos pod uwagę?

Na Festiwal zapisałam się niemal rok temu. Warto podjąć tę decyzję wcześnie, ponieważ można znaleźć dobre zniżki (np. zamiast 150zł - 100zł). Festiwal 'wystawia się' na licznych imprezach biegowych, zapisy dostępne są online a dodatkowo w wielu konkursach można wygrać pakiet - więc to naprawdę super łatwe.

Wraz z przygotowaniami do startu, warto już poszukać hotelu i zrobić rezerwację. Ja co roku wybieram Saol - bo jest blisko głównego deptaka a poza tym ma miłą i pomocną obsługę, dobre śniadania i niezłe warunki w pokojach. 

Jeśli pracujecie, koniecznie zarezerwujcie odpowiednio urlop - może czwartek, piątek a do tego jeden bądź dwa dni po? Ja tak właśnie chcę zrobić za rok - po biegu zostać dłużej, żeby odpocząć, ale też pospacerować i pocieszyć się jeszcze chwilę górami (a do tego uniknę weekendowych korków). 

Przed samym Festiwalem naturalnie warto zajrzeć na oficjalną stronę, Facebooka i Twittera - znajdziecie tam mnóstwo przydatnych wskazówek, informacji, broszur i oczywiście sam program.
Impreza zaczyna się w piątek a w czasie całego weekendu jest mnóstwo biegów, koncertów, wykładów, spotkań i innych atrakcji.


W tym roku Ultramaraton startował w sobotę o 8 rano z Rytra. O 5.30 trzeba było stawić się do autokarów a w piątek przed 19 zostawić przygotowane przepaki. O 19 jeszcze czekała odprawa, do 22 trzeba było odebrać pakiet startowy. I tu pierwsza uwaga do Organizatorów - jeśli ktoś mógł wyjechać dopiero w piątek po pracy z odległego zakątka Polski (bądź po prostu utknął w korkach z Warszawy), to niemal niemożliwe jest dotarcie na 19 czy nawet wcześniej. Ja co roku muszę prosić kogoś by odebrał mój pakiet startowy. W zeszłym roku nie potrzebowałam przepaku (na 36km), ale w tym roku musiałam zmieścić wszystko w plecak.  Może warto zrobić kilku dyżurnych, którzy by czuwali nieco dłużej a przepaki odbierać na krótko przed startem? Odprawa natomiast mogłaby być relacjonowana za pomocą różnych aplikacji (chociażby Periscope) i zamieszczona potem online (co akurat miało miejsce).

Po późnym przyjeździe zajrzałam szybko na Expo i poszłam podładować poziom węglowodanów (czytaj: na pizzę). To też już mały rytuał - pizza w dawnej Hydropatii a obecnie CristalPatio. Po zjedzeniu więcej niż powinnam, udałam się do hotelu - przygotowałam plecak i ubrania na start. Prysznic i spać bo noc coraz krótsza!

Śniło mi się, że już jestem w górach. Denerwowałam się, choć nic wyjątkowego się nie działo - po prostu czułam, że jest ciężko a ja tak bardzo, bardzo chcę ukończyć ten bieg. Z nerwów oczywiście się obudziłam... Udało mi się jeszcze chwilkę zasnąć, ale ogólnie nie była to bardzo efektywna noc.
4:30 budzik. Szybki orzeźwiający prysznic i wymuszanie w siebie bułki z dżemem. Ponieważ miało być w miarę ciepło zdecydowałam się na krótkie spodenki, cienką bluzę (ale z długim rękawem) i skarpety kompresyjne. Na wierzch zabrałam wiatrówkę.


Do plecaka (przypominam, że nie miałam jak zostawić przepaków): drugie buty biegowe, koszulka z krótkim rękawem, spodenki, drugie długie skarpety kompresyjne, majtki i stanik (w razie bolesnych obtarć), czapka z daszkiem, czołówka, 3 Clif Bary, kilka ciastek jaglanych Sante, bidon z wodą, plastry, chusteczki higieniczne, telefon,  zapasową baterię i kabelek, błyszczyk (no chyba oczywiste), małe masełko Shea i banana.
Warto wszystko popakować w folie bo na trasie na pewno plecak przemoknie od potu, albo i od deszczu. 

Jeśli ktoś ma jeszcze miejsce, myślę, że dobrym pomysłem jest zabranie folii NRC - przyda się przed startem i na trasie jeśli z jakiś powodów będziecie musieli zrezygnować i zaczekać na pomoc. Wiem też, że sporo ludzi zabiera jakieś środki przeciwbólowe i żele - ja ich nie używam na codzień więc też nie eksperymentuję w czasie biegania.

Pamiętajcie, że to bieg, który odbywa się jeszcze latem, ale w górach - ubiór naturalnie trzeba do tego dostosować i warto sprawdzić pogodę kilkakrotnie!


Nasz start miał miejsce o 8 rano z Rytra i byliśmy tam przetransportowani autokarami z Krynicy - tu wszystko odbyło się gładko choć już ok. 6.30 byliśmy na miejscu! Część biegaczy krążyła po placu kibicując jednocześnie zawodnikom na 100km, którzy tutaj mieli swój pierwszy przepak. Ja wraz z dużą grupą innych uczestników skryłam się w hotelu Perła Południa, żeby nie zmarznąć i skorzystać z toalety.


Obsługa była na tyle miła, że nas nie wyrzuciła choć na pewno zaskoczyła ich masa wariatów, którzy zajęło każdy wolny skrawek i zapadli w drzemki :) 


Tuż przed 8 udaliśmy się na polankę gdzie ulokowana była nasza linia startu. Po kilku przypomnieniach od Organizatora zaczęliśmy odliczanie by ostatecznie wystartować! W końcu nadszedł TEN moment! 

Nareszcie! 

Zaraz po starcie (z ok. 450m n.p.m.) skręciliśmy w lewo i asfaltówką potruchtaliśmy w stronę lasu, gór i morderczego podbiegu - do schroniska Hala Przechyba (1150m n.p.m.) a nastęnie do najwyższego punktu na trasie czyli Radziejowej (1262m n.p.m.). To był nasz 14 kilometr. Trasa niemal wyłącznie pod górę więc dużo chodzenia. Nawierzchnia średnio przyjazna - dużo leśnych ścieżek, ale mnóstwo kamienistych (te z małymi są najgorsze bo często ostrą krawędzią są zwrócone do góry a poza tym nie ma stabilnego podparcia pod stopami). Na szczęście było sucho więc dobrze widzieliśmy gdzie postawić stopę.

Każdy zbieg kusił swobodnym 'puszczeniem się' w dół, ale jest to często ryzykowne - łatwo o kontuzję, szybką utratę sił a do tego czworogłowe i stopy dostają solidny wycisk. Ponieważ był to dopiero pierwszy etap biegu, nieco zwalniałam tempo (dla jasności - nie jestem szybkim biegaczem, ale kocham zbiegi i dla mnie to cała radocha!). 

Jak można nie zakochać się w takich widokach?

Szybka fota na Radziejowej, woda i lecimy dalej. Zaczęliśmy generalnie zbiegać do Piwnicznej (400m n.p.m.), ale po drodze musieliśmy jeszcze wspiąć się na Wielki Rogacz (1182m n.p.m.) oraz Eliaszówkę (1024m n.p.m.). Na długim zbiegu do pierwszego przepaku chyba wszyscy tęsknili za wchodzeniem pod górę - kamienie oraz ażurowe płyty betonowe były katorgą dla stóp. Biegacze z kijkami też narzekali bo trudno było wbijać kije równomiernie i złapać dobry rytm.

Chwila oddechu na Radziejowej - wyżej dzisiaj nie będziemy.

Tuż przy pierwszych domach (ok. 28km) spotkaliśmy dwóch 'lokalsów' z wąsem, którzy bardzo chcieli poczęstować mnie zimnym piwkiem. Ależ to było kuszące! Gdybym nie miała przed sobą kolejnych 36km chyba bym skorzystała :)

W końcu naszym oczom wyłonił się most w Piwnicznej i nasz przepak. 

I tutaj zakończę pierwszą część relacji bo wychodzi długa jak ten ultra ;)

You Might Also Like

0 comments

Subscribe